poniedziałek, 26 grudnia 2011

Już po

Chciałoby się rzec, jak dobrze.

Jestem
nieprzyzwoicie objedzona
wagą swoją trochę przerażona
( bo się ważenia wszystkim wczoraj u teściów zachciało:)
trochę zmęczona świętami.

Siedzę teraz z pełnym brzuchem, wyrzutami sumienia i mocnym postanowieniem poprawy i planami poświąteczno-noworocznymi, dietowo-ćwiczeniowymi. Tak w skrócie.

Wspominam najmilej dzień Wigilii, podekscytowanie i radość dzieci z prezentów i wizytę teściów.
Przed samą kolacją i w trakcie, gdy moja Starsza córka czytała Ewangelię, poczułam niezwykłość, swoistą podniosłość i magię tego wieczoru.
Święta minęły dobrze, spędzone z Najbliższymi.

Trochę sobie myślę, że jak to z tym wszystkim jest. 
Najpierw latamy tydzień, dwa, trzy... przed Świętami z zakupami.  
(Ostatnie zakupy-prezenty robiłam dwa dni przed). 
Potem bierzemy wolne z pracy, by poczuć atmosferę Świąt spędzając kurna czas w kuchni.
Pakujemy prezenty w piękne kolorowe papiery pełne Mikołajów, śniegu, bombek, bałwanów... i czego tam jeszcze, wiążemy wstążeczkami, naklejamy wydrukowane etykietki z imionami - żeby było niebanalnie.
Dzieci z przyjemnością rozrywają kolorowe opakowania, ale nie tylko dzieci, dorośli też.
Ląduje to wszystko w koszu, takie potargane i zlekceważone:( 

A z jedzeniem? Mnóstwo przygotowań zabierające jak pisałam wcześniej sporo czasu i niezdrowe obżarstwo.
Do tego wieczorny drink z mężem i poranne, jak to mawia z dumą moja córcia "uroczyste" śniadanko.
 
Do pracy wracam w czwartek.
Chyba tęsknię już za zwykłą codziennością.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

I bunt dwulatka...

już stopniowo się pojawia.
Choć do ukończenia dwóch latek pozostały mojej małej córci wnet dwa miesiące, można zauważyć u niej wiele nowych cech, których siła przejawiania bierze coraz większą moc. Tutaj nade wszystko potrzebna jest cierpliwość, i wytrwałość w konsekwencji.
Zmęczonym i zapracowanym rodzicom, o wiele trudniej przychodzi walczyć z tym małym złośliwym chochlikiem, który zamieszkał w małej główce naszej rezolutnej Agaty.
Buntuje się coraz częściej i coraz bardziej przeciw najzwyklejszym codziennym czynnościom. Przy czym słowo "nie" stało się jednym z najczęściej używanych przez Nią słów. Trudno ocenić, czy czasem wypowiada je z chęci zwykłej przekory będąc skorą do zabawnych igraszek, czy też rzeczywiście tak myśli. I tak, zwykłe ubieranie staje się po chwilą walką, bo mała nie ma zamiaru akurat wkładać spodni. Jedzenie obiadku to niemal dyplomatyczna wymiana zdań, zachęcająca w przeróżny sposób do spożycia posiłku. Bardzo często kończy się wypowiadanym "nie" po wielokroć, kiwaniem główką w obie strony i charakterystycznym mrużeniem oczu; patrząc na jej mimikę twarzy można się poczuć jak w rozmowie z niemal dorosłym człowiekiem. Gdy Ją o coś poproszę, słyszę "nie". Gdy zaczynam tłumaczyć, reakcją jest płacz, błyskawiczny. Gdy czegoś zabraniam - podobnie, płacz przechodzi w żałosny lament.
Bardzo weszło Jej w krew powtarzanie. Dubluje wszystko - głos, gesty, mimikę. Gdy słyszy śmiech, często z powodu Jej zachowania, również się śmieje. Wtedy rozumiem, że Ona nie wszystko pojmuje tak, jak nam się wydaje. Że Jej rozwój przypomina wspinanie się po schodach - własnej, coraz bardziej świadomej egzystencji.
Próbuję odtworzyć w pamięci zachowanie Starszej w wieku Młodszej. O dziwo, niewiele mogę sobie przypomnieć. Wydaje mi się, że "prawie" nie było przy Starszej tak trudnych jak teraz, momentów. Chyba tylko mi się tak wydaje.
Agatka wreszcie porozumiewa się z nami, będąc tego faktu bardziej świadoma niż kiedykolwiek. Nie zawsze słucha, ale wiem, że rozumie już niemal wszystko. Jeśli nie wyrazi tego swoją mową, widać to w Jej oczach. Ona mówi po swojemu, my Ją rozumiemy. A może nam się tylko tak wydaje, bo przecież świat dorosłych to nierzadko świat wyrażania próśb, opinii, czasem rozkazów... w którym gubimy umiejętność zwykłego słuchania. Może nadeszła pora, byśmy wsłuchali się jeszcze bardziej w nasze małe Dziecko.

sobota, 10 grudnia 2011

Siła przyjaźni

Z naszego osiedla, z bloku obok, wyprowadziła się dziś Koleżanka.
Spokojna, ułożona, sympatyczna dziewczynka.
Jedna z najlepszych Koleżanek Dominisi.

Wiadomo było o tym od dawna, a od miesiąca, że to już niebawem. Mam kontakt z mamą tej dziewczynki - o pięknym imieniu Vanessa.

Dziś Dominika dostrzegła w oknach brak firan. To przypomniało jej, że w szkole Koleżanka jej o tym wspominała. "Mamo, Vanessa się dziś wyprowadza"...  powiedziała mi to całkiem poważnie, w samochodzie, jak dojechałyśmy na parking i gdy spojrzała w te okna. Jej głos w pewnym momencie się załamał... i nastąpiła głucha cisza. Poczułam, że kompletnie nie wiem, co jej odpowiedzieć.

W domu potoczyły się łzy, które międliły się już na klatce w gardziołku mojej córci. Nie ukrywam, że i ja mocno się wzruszyłam.

Vanessa to koleżanka, z którą Dominika znała się z przedszkola, teraz razem chodzą na tańce. Spotykają się w szkole, ale oprócz tego mieszkają blisko siebie - na tyle blisko, że spędziły razem całe lato. 

Niemal codziennie umawiały się na spotkania, jeździły rowerem, na rolkach, wisiały na drabinkach. Bawiły się lalkami, budowały namioty z koców, rysowały kredą po kostce chodnikowej. Czasem kupowały sobie lody i przesiadywały na ławce chichocząc i opowiadając sobie historyjki. Bywało, że ganiały po dworze do późnego wieczora, a ja z okna słyszałam ich radosne śmiechy. Potem dzwoniły do siebie, sms-owały... Ja z radością i zaciekawieniem obserwowałam tę ich rozwijającą się przyjaźń, wspominając swoje najmłodsze lata. Często nie mogłam wyciągnąć Dominiki do domu.

Kiedyś, późnym latem, we wrześniu, na prośby obu dziewczynek, wypuściłyśmy je dwór. Choć było już zimno, i szarawo, one ciepło ubrane, siedziały na ławce przed blokiem ciesząc się swą obecnością. Wróciły szybko, gdy tylko zapadł zmrok.
Do dziś pamiętam rumieniec na twarzy Dominiki, jej zmarznięte na kość dłonie i radosne oczy.

 Vanessa nie wyprowadziła się daleko. Jestem pewna, że dziewczyny będą się spotykały. Zadbam o to, bo  znam wartość prawdziwej przyjaźni. Dlatego tak bardzo się wzruszyłam tuląc do siebie zagubioną Dominikę.

czwartek, 24 listopada 2011

Show Must Go On, czyli...

przedstawienie musi trwać…

…i wciąż trwa, na przekór czasom, światu, trudnym wydarzeniom. Musi trwać, bo czas biegnie do przodu… To przedstawienie to życie, w którym każdego dnia odgrywamy jakieś role. Uśmiechamy się, płaczemy, przeżywamy swoje wewnętrzne troski, wyjątkowe chwile uniesień. Choć makijaż nam się rozpływa, to ze szczęścia i latać możemy… Tak śpiewał Freddie, z zespołem Queen ponad dwadzieścia lat temu. 


Dzisiaj świat wspomina jego sylwetkę, jego twórczość, jego życie nierzadko owiane skandalami.
Dla mnie, był niezwykłym Artystą, który pozostawił po sobie genialny dorobek muzyczny. 
Do dziś pamiętam, jak mając niespełna 13lat i niewiele jeszcze rozumiejąc, na czarno-białym telewizorze oglądałam jak media recenzują jego śmierć, a następnie wspominają, pokazują teledyski, niezwykłe koncerty, zapłakanych fanów… Zawsze podobały mi się utwory tego zespołu, charyzma wokalisty… geniusza jedynego w swoim rodzaju. Dziś mija 20lat od jego śmierci. Boże, kiedy to zleciało… Ale „Who want’s to live forever”… któż nie chciałaby żyć wiecznie… Freddie Mercury żyje w pamięci mojej, wszystkich fanów… nieśmiertelny w swojej muzyce, niedościgniony, doskonały.

Poza tym u mnie wszystko w porządku:) Ciągle zapracowana, ciągle zabiegana, często zmęczona. Ale pomimo to wyrywam z całego dnia godzinę dla siebie, dwa razy w tygodniu by pójść się wymęczyć na ćwiczenia. Dni lecą jak szalone, znów zbliża się kolejny weekend, choć dopiero minął poniedziałek. Czekają nas urodziny teściowej, już w sobotę, Babci, tej Babci, która tak pięknie opiekuje się moim małym Dziecięciem, zresztą dużym też, podczas gdy oboje z mężem jesteśmy w pracy. Zamierzam Jej tym razem, w sposób wyjątkowy, za to wszystko podziękować.

A przyroda, póki co, śniegu nam oszczędza, za co jestem niezmiernie wdzięczna.
Czas, bym przysiadła, i zaplanowała nadchodzące Święta, no i wreszcie wysłała listy do Gwiazdora-Mikołaja:)

Na koniec, bardzo smutna, ale jakże przepiękna i ponadczasowa piosenka Freddiego, a poniżej  tłumaczenie. Chciałam wytłuścić kilka najważniejszych przesłań, ale musiałabym tak wytłuścić chyba cały tekst piosenki, ponieważ tak naprawdę w każdym jej słowie zawarta jest ogromna moc i mądrość.


„Kto chce żyć wiecznie…?”

Nie ma dla nas czasu
Nie ma dla nas miejsca
Co to za rzecz, która buduje nasze sny
Wymykająca się nam

Kto chce żyć wiecznie
Kto chce żyć wiecznie
Nie ma dla nas szansy
To jest z góry przesądzone
Ten świat ma dla nas tylko jedną słodką chwilkę

Kto chce żyć wiecznie
Kto chce żyć wiecznie

Kto śmie kochać wiecznie
O, gdy miłość musi umrzeć

Ale dotknij ustami moich łez
Dotknij mojego świata palcami
I możemy mieć wieczność
I możemy wiecznie kochać
Wieczność to nasz czas

Kto chce żyć wiecznie
Kto chce żyć wiecznie
Wieczność to nasz czas

 

Kto czeka wiecznie, tak w ogóle...?

piątek, 11 listopada 2011

Listopadowa pełnia

No i zaczęło się. Teraz już na dobre.

Rankiem - przymrożony po całości samochód i zaparowane szyby od wewnątrz. Klimatyzacja, wentylacja.. nie działają w 2 minuty. Odczekać trzeba. A czas goni. Do tego trójka kobietek zaspanych jak zwykle, toż to piętnaście minut do siódmej. Pierwszy poślizg na tylnych kołach, już będąc w drodze do pracy. Uwaga i szybka reakcja, połączone ze zwolnieniem tempa - włączone.

Ciemność, wszędzie ciemność. Rano, popołudnie, wieczór. Czy zaczyna mi brakować "Last Christmas", czy tylko mi się tak wydaje?

W pracy - nawał. Co się obrobię, już kolejna sterta papierów. Koniec roku jest bliski. Potwierdzenia sald, zaległe faktury, czasem działam jak maszyna. Choć nie ukrywam, że to lubię. Atmosfera w pracy sprawia, że mogę góry przenosić. Uwielbiam moje koleżanki.

Z telewizji - reklamy, atakują, nawołują. Pełne śniegu, mikołajów, magicznych prezentów. Znowu to samo. Jeszcze nie czuję atmosfery Świąt, a wszystko wokół zmusza, bym nie zapomniała. Że Święta blisko. Że prezenty... trzeba szykować. A ja jeszcze nawet o nich nie myślę. Nawet nie myślę, że uodpornić się trzeba. Na katar, gluty z nosa, kaszel i słabość w kościach... Nie mam czasu.

Że niebawem przyjdzie totalny, zacięty Mróz z kolegą o imieniu Śnieg to wiem. Ale cieszę się każdym dniem bez niego. Wstyd przyznać, bo to taka frajda dla dzieci, które mam. Dla mnie śnieg oznacza wcześniejsze wstawanie, odkopywanie auta z parkingu, zero obcasów, albo ślizganie po nich...

Dom, to moja ostoja. Ciepły przytulny kąt. Starsza córcia, z którą uwielbiam rozmawiać i Młodsza, która pięknie się rozwija - są największą radością. I mąż, który kocha, bezwarunkowo... Czerpię od Nich masę siły.

Wczoraj patrzyłam na księżyc. W pełni. Taki wielki, dumny i jasny. A oświetlony tylko słońcem... Jak to jest? Jak to jest "skonstruowane"? Magia wszechświata...

A jutro... moja pierwsza w życiu pizza własnej roboty i wizyta wspaniałych przyjaciół. Mam nadzieję, że pizza wyjdzie... bo przecież ja tak uwielbiam weekendy...

wtorek, 8 listopada 2011

Jo

Rozwój mowy u mojej Najmłodszej córeczki przebiega powoli, ale stopniowo. Pojawiają się co rusz nowe słowa, nie zawsze do końca zrozumiałe. Czasem wprawiają nas w śmiech, a czasem… w kompletne osłupienie.
Wynika to z tego, że większość słów wypowiadanych przez najbliższych łapie w mig. 
W mig połapuje też wyrażenia, które sama sobie bardzo dobrze interpretuje.
I tak, ponieważ mieszkamy na Kaszubach i, ponieważ słowo to dla nas jest tak zwyczajne jak chleb powszedni, a wszyscy staramy się uczyć Agatkę wymawiania tego słowa po polsku , a ponieważ Ona jest bacznym obserwatorem… Wypowiada je więc tak, jak my.

Słówko „tak”, po naszemu, po kaszubsku, brzmi „Jo”.

Ona doskonale zna obydwa ich znaczenia. Na każde zapytanie, odpowiada słodkim „takk” z akcentem na „k” i „jooo” z cudnie wydętymi usteczkami. 
No i potrafi być ujmująco przekorna:)

Wygląda to mniej-więcej tak:

-Agatko, zrobimy siusiu?
-Tak.
-Agatko, a oddasz mamusi smoczka?
-Jooo…
-Agatko, a chcesz mleczko?
-Jooo.
-Agatko, a kochasz mamusię?
-Nie.

:-)

czwartek, 3 listopada 2011

Z jesienią refleksje

Jesień to szczególna pora, bardzo mocno przypominająca nam o tym, że życie przemija. Deszczem lecące z drzew liście, ogołocone gałęzie, pousychane trawy

Przyroda, tak jak my, ludzie, też obumiera, słabnie, poddaje się działaniom z zewnątrz na które nie ma wpływu, którym nie ma siły się przeciwstawić – wiatr, niska temperatura, nieprzyjemny deszcz. 
Czasem daje nam nadzieję,  prezentując jasne promienie słońca, które wisi co prawda nisko, ale jego blask zdecydowanie poprawia nastrój. 
Zwodzi nas kolorami jesiennych liści rekompensując sobie w ten sposób ogólnie dokazującą ponurość.
Jesień w swej okazałości, w kolorach i promieniach słońca, jest piękna. 
Jednakże gdy ukaże nam swoje zmęczone, bezlistne gałęzie drzew, szarość ziemi, zagubione ptaki, którym zaczyna brakować pożywienia…

Myślę sobie wtedy, że coś się skończyło, czegoś zabrakło… 
Znów mija kolejny rok, znów jesteśmy starsi.
Myślę sobie o moich rodzicach, teściach, o tym, jak długo jeszcze będzie im dane oglądać kolejne jesienie…
Myślę sobie o moich dzieciach, z roku na rok dorastających, pełnych nadziei i ciekawości świata. 
Co ich czeka w przyszłości? 
Jakie życie?
Myślę sobie o celu naszej ziemskiej wędrówki, o tym, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu i że trzeba robić wszystko, by każda jesień naszego życia napełniała nas radością.
No i staram się cieszyć tym, co mam, bo to jest najważniejsze.


I, na koniec, drzewko spod mojego okna. Jeszcze kilka dni temu było prześlicznie kolorowe, stojące w kałuży swoich opadniętych "zmęczonych" liści. 
Dziś, zostało ich już niewiele na gałęziach...:)
Ach... Jesień.
Pozdrawiam Was mocno.

niedziela, 30 października 2011

Kołysanka Dla Okruszka

Ta pioseneczka od kilku dni "nuci mi się" w mojej głowie. Uwielbiam Seweryna Krajewskiego, jego ciepły głos, a ta kołysanka jest po prostu magiczna. Polecam wszystkim Mamom mającym synka:) choć piosenka dobra jest dla wszystkich. Zresztą, same posłuchajcie:)



Życzę Wam miłego niedzielnego popołudnia i dobrego tygodnia, dziękuję za odwiedziny:)

wtorek, 25 października 2011

Zamotana

... we włóczki, schematy, blogi, owinięta w pajęczynę wełenek, moherków... brakuje by jeszcze ktoś ukłuł mnie drutem w tyłek, bym się opanowała.

To, że jestem drutoholiczką, to już więcej niż pewne. To, że nieustannie wertuję Internet, poszukując inspiracji, zawracam głowę koleżankom – profesjonalistkom z blogów zapytując ich o rady. To, że wykorzystuję każdą wolną chwilę, by wziąć druty w swoje ręce. To wiem. 
Po prostu wpadłam po uszy i dziwię się sobie, że tak późno. Że na tak długi czas zapomniałam o tak fascynującej przyjemności dziergania.

Tymczasem pokażę Wam chustę, którą zrobiłam niedawno.. w zaledwie dwa tygodnie dłubiąc wieczorami, a nad rozgryzieniem wzoru głowiłam się kilka miesięcy. (Nie licząc prawie czterech miesięcy lata-wakacji, zaczęłam w kwietniu). Schemat jest darmowy- dostępny na garnstudio.com. Teraz już umiem zrobić tę chustę z pamięci i przyprawia mnie to o pewien rodzaj dumy i satysfakcji. Tylko... włóczka. Teraz przyszedł czas, aby przetestowała rodzaje włóczek, bo włóczka, z której wykonałam tę beżową chustę to miły w dotyku, ale leciuteńko podgryzający moherek. Jednocześnie jest mięciutka i rozciągliwa. I... jeszcze nie wiem, co z nią zrobię... Cały czas się zastanawiam:) Powoli też, przymierzam się do kolejnych zakupów, ale tym razem już nie Allegro, tylko w konkretnych internetowych sklepach dziewiarskich.

W ogóle chusty, to dla mnie prawdziwe dzieła sztuki. Odkąd zobaczyłam jedną, postanowiłam, że nie skończy się tylko na marzeniu. I tak, drążąc coraz głębiej, ćwiczę kolejną, tym razem znaną jak Gail... ale ciii... bo to dopiero początek:) Jeszcze wiele przede mną.  
 
Na koniec kilka zdjęć chusty... Wiem, że gdybym wykonała ją z lepszej jakości włóczki, nie podwijałaby się... i dała się lepiej zblokować. Ale to taki pierwszy raz, na pewno nie ostatni:)





... i niespodzianka od Tabu, dziękuję!!!

piątek, 14 października 2011

Dzień Nauczyciela - Dzień Wspomnień

Patrzyłam wczoraj na śpiącą w moim łóżku starszą córkę. (Z racji tego, że mąż pracuje na nocne zmiany wyprosiła u mnie nockę:)
Na jej piękne włosy, delikatną cerę, przymknięte oczy z długimi rzęsami.
Taka jest już duża. A jednocześnie tak cudownie dziecinna, bo jej umysłem nie władają jeszcze zmanierowany świat, trudne wybory okresu dorastania, szkolne egzaminy...problemy dorosłości. Jest prostolinijna w działaniu, szczera w rozmowie, beztroska w zabawie. Kocha całym sercem, chłonie świat z radością, ale bez przesady.

Marzyłabym o tym, by taka została.

Wiem, że wiele zależy od nas, rodziców.
Bo zdaję sobie sprawę, że wychowanie to niełatwa sprawa. Ale cieszę się, że, póki co, Ona jest taka jaka jest. Że jest na dobrej drodze... tak myślę.

Co nie znaczy, że jest nieskazitelnie grzeczna i nie ma żadnych wad. Jest nieco roztrzepana, bardzo gadatliwa i czasem zwyczajnie buntuje się przeciwko prośbom rodziców.

Często wspominam czasy, gdy była taka malutka jak Agatka. To, że je czasem porównuję, to zrozumiałe, jednak staram się tego nie robić, bo dziewczynki są zupełnie inne jedna od drugiej.

...Pamiętam, gdy mając niespełna dwa latka z zapałem i precyzją układała dziecięce puzzle zaskakując tym nas, znajomych, i całą resztę rodziny. Że jak? Takie małe dziecko? Takie trudne układanki? A nie były to puzzle, takie 6 – elementowe na przykład. Był to komplet co najmniej 30 sztuk, czasem takich zupełnie malutkich. 
...Potem, gdy mając trzy latka recytowała pod prysznicem przedszkolne wierszyki z rozbrajająco poważnym wyrazem twarzy. Od początku mówiła dużo, i wyraźnie, nigdy nie miała problemów z trudniejszymi wyrazami. 
Była kochana, uwielbiana przez rodzinę, była moją największą radością, jedynym najcenniejszym skarbem. I nadal tak jest.
Dzisiaj taka z niej duża dziewczynka. I nie jest już "sama", wreszcie ma wymarzoną siostrzyczkę.

A ostatnio, parę dni temu, zaskoczyła mnie totalnie. Powiedziała, że z okazji Dnia Nauczyciela chce odwiedzić swoją Panią z przedszkola. Że chce Jej zanieść kwiatka. Zdębiałam, ale w mig zrozumiałam. Tak bardzo kochała to miejsce. Tak bardzo kochała swoją Panią. Tak trudne było rozstanie z przedszkolem, i dla Niej i dla mnie.  

Byłyśmy więc dziś.

Obserwowałam, jak z wielkim przejęciem i powagą składa życzenia Pani trzymając w dłoni różyczkę. Jest teraz uczennicą, i starała się to pokazać. Wstydziła się ale jednocześnie była przeszczęśliwa. Wyściskała Panią a ja stałam obok równie mocno wzruszona.

Jestem z niej bardzo dumna.

piątek, 7 października 2011

O jesieni

Jesień Moja

Złota jesień
Nie ogarnia braku czasu
Na jesienne przemyślenia

Złota jesień
Pełna kawy i kolorów
Filiżanka

Złota jesień
Zaklina w liściach lato
I deszczem plany zmienia

Złota jesień
Krzywi się w szarości
Ponurego poranka


Przyjdź do mnie jesienią
Utul w cieple słońca
Z mojej szyi
Zerwij jarzębinę

Przyjdź do mnie jesienią
Niech ta jesień nie ma końca
W szumie drzew i w Twych objęciach
Niech popłynę… 


piątek, 26 sierpnia 2011

Schyłek Lata

Dzisiaj piątek, piękny słoneczny poranek na koniec wakacji. Pogoda iście plażowa – ach, żebym tak mogła, jeszcze skorzystać…

Już za tydzień nowy rok szkolny, powrót starych-nowych obowiązków, od których tak miło odpoczywało się latem.

Dzień uśmiecha się do mnie, a ja myślę, jak tutaj się zorganizować – mąż w weekend idzie do pracy.

Wieczorny rytuał usypiania Agatki wzbogaca się o śpiewane kołysanki. Takie, które śpiewałam niegdyś małej Dominisi.

„Śpij Maleństwo już – słodkie oczka zmruż
Tyle chcesz przejść nieznanych dróg – a tu czas
Na spanie już
Śpij Agatko już – za Tobą księżyc świeci tuż
Nie dorastaj, nie – masz czaaaas
Niech Cię sen otuli już…”

Zdecydowanie domaga się mojej bliskości, i wystarczy 15 minut tulenia małego ciałka do piersi – a Dziecię pomrukując zadowolone zasypia. Nie szczędzę Jej tych chwil – w końcu cały dzień przebywam bez Niej, bez Nich, poza domem.

Starsza wyłapuje ostatnie chwile w towarzystwie koleżanek na dworze. Fruwają karteczki, segregatory, kwitnie wymianka. Co rusz przybiega to po rolki, to po rower, to po koc i lalę z akcesoriami, to umawia się do koleżanki.

Wieczorem pada wykończona, ledwie zdążę z nią porozmawiać. Ma tak wiele swoich "własnych spraw". Moja duża panna.

zdjęcie pochodzi z internetu:)

piątek, 19 sierpnia 2011

7 razy ja


Za wyróżnienie bardzo dziękuję Basi i Sylwii. Kiedyś już pisałam o sobie, bo krążyła między blogami podobna zabawa. Ale ponieważ, jestem wśród Waszej społeczności, nie mogę się wyłamać.


Tak więc…

 
*        *Jestem niepoprawną romantyczką. Często żyję w sferze marzeń. Kiedyś napisałam masę wierszy.

2.       *Jestem typową sową. Pomimo zmęczenia uwielbiam przesiadywać wieczorami, a rano spałabym w najlepsze.

3.       *Nie lubię koloru czerwonego pomimo iż wiem, że byłoby mi w nim bardzo do twarzy

4.       *Jestem pedantką – kocham porządek i ład wokół siebie choć z racji tego mam małe mieszkanie trudno mi go utrzymać

5.       *Pokochałam ruch i sport, czego bym się zupełnie nigdy po sobie nie spodziewała

6.       *Jestem pełna podziwu dla twórczości i talentu Michaela Jacksona. Od zawsze byłam jego fanką.

7.       *Jestem niekonsekwentna – ciągle się odchudzam ale nie mam silnej woli, bo „raz się żyje”…


środa, 17 sierpnia 2011

Życie i cała reszta

To temat, na jaki zdecydowałam się napisać w konkursie - Candy z historią w tle u Tabu. Zabawne, że jeszcze ze dwa, trzy tygodnie wcześniej, zaraz po deklaracji wzięcia udziału w tym Candy napisałam pracę na zupełnie inny temat. Dziś stwierdzam, że nie pochwalę się tym, bo zupełnie mi się nie podoba to co stworzyłam. Tak więc temat numer dwa to ten z nagłówka:) 
Praca, tekst, jakkolwiek to nazwać, to tylko moje zwyczajne przemyślenia i refleksje… na dość trudny temat.
A więc...

Czy zastanawialiście się kiedyś... jak to jest?
Że urodziliśmy się właśnie w tym kraju, w tej okolicy, w tych latach... właśnie w tej rodzinie. 
Że jesteśmy Europejczykami, że mamy białą skórę..., że nasze "ja" istnieje właśnie teraz, w tym miejscu, w tych czasach. 
Że z jednej strony to  dobrze, że nie urodziliśmy się w czasach pierwszej i drugiej wojny światowej. A z drugiej,  z racji tego, że łatwiej nam żyć, życie to nie zawsze potrafimy uszanować i docenić.
Że nasi przodkowie żyli właśnie wtedy i jeszcze dużo, dużo wcześniej. Że większość z nas żyje w czasach, gdzie świat idzie naprzód, rozwój gospodarczy i technologiczny postępuje w błyskawicznym tempie i że mamy dużo lepiej i łatwiej aniżeli ludzkość, która żyła wcześniej. No i: co było, gdy nas nie było. Gdzie, kurka, wtedy byliśmy? Gdzie podziewało się nasze "jestestwo"... zanim "stworzyli" nas nasi rodzice? I co będzie tam, gdy już umrzemy. Bez wątpienia wobec słów powyższych możemy stwierdzić, że dusza nieodłącznie rodzi się z ciałem... a jeśli się z rodzi, to...  czy też umiera…?
Bardzo często nurtuje mnie to zagadnienie. Bo pytań takich, jakie zadałam powyżej można tworzyć setki.
Istnieją teorie o reinkarnacji. Ale z tego co wiem, są one sprzeczne z naszą katolicką wiarą. Ale, nawet, jeśli będziemy kiedyś mieli drugie życie, takie na Ziemi, to... kim będziemy? Czy to w ogóle możliwe? A jeśli to drugie życie, rzeczywiście czeka nas tam, w Raju…
Zbyt trudne to tematy i zapewne zbyt poważne. Choć przecież o wszystkim trzeba mówić.
Bez wątpienia życie człowieka jest darem, a narodziny i śmierć to niezwykłe tajemnice. Równie wielką mistyką owiany jest wszechświat, a złożoność ludzkiej natury wciąż fascynuje naukowców.
Życie i cała reszta...  Można by powiedzieć: życie jest teraz i tu, cała reszta później. Choć niezmiernie ważne jest to, kim teraz jesteśmy, albo: jacy jesteśmy - reszta ułoży się sama.

Intensywnie pracuję, czas płynie szybkim tempem, ale dbam o to, by rozdzielić każdą jego cząstkę pomiędzy siebie, dzieci, rodzinę. Bardzo się staram. Łapię ostatnie promyki lata, wdycham poranne rześkie powietrze czerpiąc energię do pracy. Cieszę się każdym weekendem, upajam radosnymi chwilami, również tymi tylko we dwoje.

Pozdrawiam Was serdecznie.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Z uśmiechem

Lubię ludzi.
Lubię kontakt z nimi. 
Lubię wspólne spotkania, rozmowy, choćby o pogodzie, o zwykłych sprawach  czy o,  takie:

Siłownia
Ćwiczymy, trochę się katujemy, ale jest fajnie. Jedna z koleżanek staje w rozkroku układając ręce na biodrach. Patrzy na tablicę z rozpiską kolejnych ćwiczeń. Przez chwilę nic nie mówi, ale zaraz potem słyszymy jej pytanie:

-Eeeej … a co to znaczy… „unoszenie sztangielek bokiem do poziomu w opadzie?”…
To że się odezwała i zadała pytanie, to każdy słyszy. Ale każdy jest zaaferowany własnym ćwiczeniem bądź liczy powtórzenia. W dodatku pytanie wydaje się nazbyt skomplikowanie w obliczu wysiłku, jaki w tej chwili wykonuje. W końcu odzywa się Marek:

-Wiesz, trochę mi to przypomina nagłówek artykułu z dawnej „Trybuny Ludu”… - „członek z ramienia partii wychodzący na czoło”…
Wszyscy przestajemy ćwiczyć i wspólnie pękamy ze śmiechu.



wtorek, 9 sierpnia 2011

Zamigotał Świat

Dziś ode mnie – dla Was refleksyjna i nastrojowa piosenka.

Mnie osobiście – kojarzy się ona z pięknym ciepłym latem, morską wodą, regatami i moją przyjaciółką Sylwią.

Poza tym przynosi ona wspomnienie beztroski, lekkości ducha i miłości. Tej, mojego życia.

A wszystko to od Varius Manx i najprawdziwszej dziewczyny z cudownym głosem, Anity Lipnickiej.

Ech... - to były czasy, to była muzyka.

I te prawdziwe słowa – w każdym z nich jest tak głębokie przesłanie. Ponadczasowe.

Powiedz ile jeszcze spadnie gwiazd
Zanim odgadniemy noc
Ile serc uniesie stary świat
Zanim się obróci w proch
Powiedz jakich trzeba użyć słów
By powstrzymać ludzkie łzy
Ile jeszcze trzeba odkryć prawd
By prawdziwie zacząć żyć…

„…Coraz więcej ludzi, coraz mniej nas…”

Ewentualną interpretację tekstu pozostawiam każdemu z Was:)

wtorek, 2 sierpnia 2011

Córeczki


"Dzieci wnoszą w życie ich rodziców wiele słonecznych chwil, ale również wiele nowych, nieoczekiwanych wyzwań"

One dwie. 

Pierwsza, najstarsza, wiedzie prym, w każdej dziedzinie i z racji tego, że jest starsza, ciągnąc za sobą małą dłoń siostrzyczki. Pokazuje Jej świat w sposób koleżeński, choć czasem zrozumiały co najmniej dla siedmiolatków. Tłumaczy, wzrusza ramionami, wzdycha, podnosi wzrok ku niebu…  śmieje się, wygłupia, kładzie na podłodze, skacze, improwizuje, naśladuje. Jest pełna dziecięcej prostoty, beztroski i bezpośredniości. Pokazuje Agatce karteczki ze zwierzątkami, mówiąc:

-Kim jesteś? Bo ja jestem tymi trzema kotkami a Ty tymi dwoma pieskami. A które pieski Ci się najbardziej podobają? Bo mi te małe.

-No, podaj mi tę piłkę, no rzuć, no chodź, no usiądź… nie siadaj, mama weź ją!!!

Kochana, pomocna, rezolutna, czasem rozumiejąca-o-pięć-minut-za-późno, gdy mama musi prosić o coś dwa razy, (razy trzy:)). Bardzo troszczy się o siostrzyczkę. Pomoże Mamie - wyrzuci śmieci, wyskoczy do sklepu, podejdzie do sąsiadki po klucz do suszarni. Coraz bardziej mądrzejsza, coraz bardziej „dorosła”. Mówi o sobie „Siostra”.


Druga, Młodsza, chłonąca otaczający świat całym swoim malutkim jestestwem. Świat poznaje szybko, szybciej aniżeli Starsza kiedyś w jej wieku. Tak szybko jak dzieją się rzeczy wokół niej za sprawą Starszej. Z zapałem zabiera się za pudełko z kredkami, którymi to maluje siebie i wszystko wokół. Chyba, że zdąży dobiec mama lub inny ktoś. Łapie się za telefon Młodej i z powagą mówi swoje „Ało?”, dobiera się do jej rolek, kapci, gier, plecaka, książek, lalek… Z upodobaniem próbuje „wyjąć” z gazetki zabawkę czy też wózki dziecięce z gazety o dzieciach. Prosi o to rodzica. Próbuje „odpiąć” rzepy w całkowicie gumowych butach lalki:)
Rozbraja nas! Myśli, obserwuje, i tak wiele rozumie. Tuli się do Starszej, a uśmiech nie schodzi z jej buźki.


One dwie.

Są zupełnie różne. "Chowają się" - każda zupełnie inaczej. Obie są na swój sposób cudowne i wyjątkowe. Moje kochane córeczki.


czwartek, 21 lipca 2011

Pogadajmy

Pojawiła się zupełnie niespodziewanie, tak jakby obok nas, ale przecież z nami, z naszą najmłodszą córeczką.
Choć niewyraźna, to na pewno zauważalna, i, choć była już wcześniej i przybierała różne formy, to teraz zaczyna... zachwycać:)
O czym mowa? A o niczym innym, jak o niej, o  dziecięcej m o w i e. :)
Wreszcie jest!

Pełni zdumienia wsłuchujemy się z mężem w słowa, które zaczyna wypowiadać nasza mała córeczka. Pierwsze z nich, jakże osobliwe i wyraźne, to "nieeeee" z długim dość ogonkiem i brzmiące całkiem podobnie do "jeeeee". Towarzyszy temu kiwanie główką, co ma oczywiście pomóc w zaprzeczaniu. Wypowiadane cienkim głosikiem całkowicie nas rozbraja.
Kolejnym słówkiem, jest "taaa" co oznacza "tak", oraz, uwaga.."ga-ka", co oznacza oczywiście Agatka:)
Słówka "mama" i tata" stały się bardzo wyraźne i wypowiadane z pełną świadomością.

Oprócz tych kilku cudownych słówek, jest mnóstwo innych, niezidentyfikowanych wyrażeń słownych, których używa moje dziecko dla wyrażenia swoich uczuć tudzież ważnych dziecięcych spraw. Czasem mruczy coś pod noskiem, mówi po swojemu zwłaszcza gdy przegląda książeczkę, próbuje "pisać" długopisem, czy też bawi się z zaaferowaniem.

A dzisiaj, siedząc w wózku podczas spaceru, sprytnie i jakoś tak bezwiednie, powtórzyła "cieść", które wypowiedziałam do napotkanej koleżanki, czym wprawiła mnie w kompletne osłupienie.




piątek, 8 lipca 2011

Urlop

Całkiem spokojnie... zaczynam swój urlop, urlop z rodzinką. Nie mam żadnych specjalnych planów - ot, plaża, wyjazdy do kilku miejsc celem zwiedzenia:), wizyty u koleżanek, znajomych. Takie zaległe, od dawien dawna, które przez mój zapracowany tryb życia wiecznie się odwlekały. Muszę się wreszcie zrehabilitować. 
Poza tym, chciałabym się wziąć za porządki w domku, za "poukładanie" kilku spraw... i chciałabym, zwyczajnie odpocząć, spędzić czas z dziećmi i, może przeczytać wreszcie jakąś książkę. Mam nadzieję na to, że za dwa tygodnie wrócę do pracy pełna energii, świeżego umysłu, i wewnętrznego spokoju. Wyciszona i szczęśliwsza, bo wypoczęta.

Moje małe-duże półtoraroczne Dziecko nie ustaje w zaskakiwaniu mnie każdego dnia. Najbardziej fascynuje mnie to, że Niunia, choć niewiele mówi, rozumie niemal WSZYSTKO. Wystarczy, że wspomnę, że mama umyje dziś Agatce główkę, mała już wędruje do łazienki. Przecież kąpiele tak bardzo lubi! Gdy poproszę, by zaniosła kubeczek po herbatce do zlewu - zrobi to! Z właściwą dla siebie, dumą, i rozbrajającym błyskiem w oczach. Fascynuje ją chodzenie po schodach. Zarówno wchodzenie jak i schodzenie. Uwielbia wędrówki za rączkę. Wkładana do wózka protestuje ze wszystkich sił. Jestem z niej bardzo dumna. Wiem, że pomimo, iż tak mało mówi, rozwija się prawidłowo.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich moich czytelników:)


czwartek, 30 czerwca 2011

O Poranku

Każdego ranka, nie licząc dni weekendowych - tuż przed godziną szóstą w moim telefonie rozbrzmiewa budzik. Świdrująca muzyka wybudza mnie z głębokiego, przyjemnego snu. Każda część mojego ciała woła: „leż!..., spać"!... Niestety, wstać trzeba, praca czeka. Teraz, latem, jest o wiele łatwiej. Jest jasno, ciepło, jakoś tak lekko.

Wstaję więc, i gnam do łazienki, gdzie spędzam dobre dwadzieścia minut. W międzyczasie dobudzam  Dominisię, która po pierwszym budziku , a raczej po jego wyłączeniu bezwładnie opada na łóżko. Mała Agatka, nadal słodko śpi, czasem z lekka wciśnięta w szczebelki łóżeczka, czasem z wypiętą pupą i nosem w pieluszce… jest wtedy najsłodsza na świecie. Nie raz staję i przyglądam się śpiącej otwartej buźce i zamkniętym oczkom, obwiedzionym długimi rzęsami.

Nie mam zbyt wiele czasu  rano. W zasadzie około czterdziestu minut po tym, jak wypielęgnuję siebie. Pozostaje mi…: uczesać włosy Starszej – a jest co rozczesywać, są tak gęste, że pomimo ostatniego podcięcia, Młoda nie rozczesze ich sama dokładnie…, ubrać Agatkę, czyli wysadzić na nocnik, ubrać, poprawić włoski… Potem muszę zabrać wszystkie potrzebne na daną chwilę rzeczy: swoją torebkę a do niej najważniejsze szpargały, ciuszki na przebranie dla dziewczynek, i często kilka innych rzeczy, które są potrzebne, np. pieluszki, które się skończyły u teściowej.

Jeszcze tylko chwila na otwarcie okien, sprawdzenie, czy wyłączyłam prostownicę – to takie moje natręctwo:), ostatni rzut oka na mieszkanie… i, mogę zabrać dziewczynki do samochodu. Fajnie, że nie ma teraz tyle ubierania, to naprawdę duża oszczędność czasu.

Gdy podjeżdżam pod okno dziadków, Malutka wypatruje, czy Oni już czekają i kiwają jej na powitanie. Zazwyczaj tak. Wtedy uśmiecha się i piszczy. Gdy wchodzimy do domu, ląduje w ich objęciach.  Wtedy bardzo szybko, gdy tylko ma już założone kapciuszki, podchodzi do siedzącej Babci i znacząco każe jej wstać, domagając się mleczka. Robi to tak śmiesznie, na swój jedyny sposób: małą łapką próbuje wypchnąć Babcię z krzesła.

Nie pozostaje mi nic innego, jak wymienić kilka zdań z dziadkami, i pożegnać dziewczynki. Starsza czasem bardzo długo trwa w moim objęciu. Malutka daje słodkiego buziaczka i uśmiechając się  kiwa rączką na pożegnanie.

Jadę do pracy. Nie mam daleko, zaledwie trzy kilometry.  Moje myśli są jeszcze przy dziewczynkach. Analizuję, czy na pewno niczego im nie zabraknie mimo, choć doskonale wiem, że nie.


czwartek, 9 czerwca 2011

Dogonić Czas

Tak, wiem. Mam wiele do nadrobienia.
Zaganiana, zajęta, zapracowana. Pewnie tak jak Wy wszystkie, dziewczyny.

Jakoś ostatnio nie miałam weny do pisania. A dziś jeszcze się pochorowałam. Ból gardła, ogólne rozbicie, katar, takie tam. Skąd? Po prostu - upał + klimatyzacja w aucie = choróbsko.

A działo się u mnie wiele. W większości imprezy rodzinne, majówka, parapetówka.
Poza tym wciąż szybko pędzący czas nie pozwala mi na wiele rzeczy. Zajęta pracą i domem wydobywam dla siebie to, co najcenniejsze, a reszta pozostaje gdzieś w tyle, wciąż odkładana na później.
 
Pokażę Wam troszkę zdjęć:)


Majowe występy mojej córki, i... bohaterowie drugiego planu:)

Występ mojej córeczki to jedna z najmilszych rzeczy. Wspaniale jest patrzeć jak moje dziecko z roku na rok się rozwija, dorasta, czerpie radość z tańca. I radzi sobie doskonale. Ostatnio, wraz z zespołem zdobyła pierwsze miejsce w konkursie Przeglądu Form Tanecznych w Jastarni.

To już połowa czerwca, ale ja wspomnę jeszcze majówkę z przyjaciółmi. Super spędzony czas, zabawa i odpoczynek. Pogoda nie dopisała tylko w ostatni dzień, poniedziałek 30 maja gdzie to już wyruszyliśmy do domu, choć planowo mieliśmy pozostać do 31 maja. 

Najmłodsza córcia pozostała z Babcią. Tak, tęskniłam. Bardzo. Ale i odpoczęłam, zrelaksowałam się, odkładając na bok wszystkie swoje troski.

Choć poprzedni post, gdzie pisałam o swoim mężu, był nieco smutny i przygnębiający, chcę powiedzieć, że spędziłam z nim wspaniałe chwile. Wdzięczna jestem teściowej, że mogłam jej zostawić Malutką i moim znajomym przyjaciołom, za propozycję wyjazdu.


Agatka... cóż, tak wiele się dzieje w jej życiu. Jej rozwój jest jak pąk kwiatu, który każdego dnia wypuszcza nowy płatek. Wypunktuję więc te "płatki":)

* przesypia wreszcie całe noce, w zasadzie już od marca, czyli po skończeniu roczku
* ma sześć zębów, dwa na dole, cztery u góry, a trzonowe z tyłu dosłownie widać przez dziąsła
* "rozmawia" z nami mową swojego ciała: kiwa główką, wywraca oczkami, pokazuje rączką. Z jej ust wydobywają się dziwne dźwięki, typu: tsy, tsy, dada, ojć, diadi. Diadi - to dziadek, to wiemy wszyscy:)
* prowokuje z nami zabawę, wie dobrze, czego się spodziewać 
( gdy sroczka..."fruuuu - odleciałaaaaa")
* złość swoją i niezadowolenie wyraża płaczem, krzykiem i uporem. Wchodzi i zagląda wszędzie tam, gdzie jej nie wolno - do szafek, łapie się za kurki przy kuchence w kuchni, a także weszła ostatnio na biurko Dominiki:)


* ostatnio znowu była chora - wymiotowała, gorączkowała i miała infekcję gardła. Ponoć wszystko właśnie przez zęby.
* sadzana na nocnik potrafi zrobić siusiu wstając przy tym po kilka razy by sprawdzić, czy to już:)

 

Jest uśmiechniętą, kochaną Istotką. Nawiązuje kontakt ze wszystkimi, posyła im buziaczki i mruga oczkiem. Rozpoznaje jednak najbliższych. Jej "zestaw ratunkowy" to smoczek i tetrowa pieluszka. Mruczy tulona do spania i śmieje się z mojego śpiewania kołysanek:)


Niebawem, jeśli wszystko dobrze pójdzie, czeka mnie dwutygodniowy urlop wypoczynkowy. To niewiele, a jednocześnie tak wiele. Jak pomyślę, że rok temu całe lato spędziłam w domu... No cóż, trzeba się cieszyć, z tego co jest. To i tak dobrze, że mam na ten urlop szansę. Z doświadczenia wiem, że czasem w firmach różnie to bywa.

Pozdrawiam wszystkie Was dziewczyny - mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność. Mogę Wam powiedzieć, że postaram się pisać częściej, ale czy mi się uda...? 
Czas przecieka mi wprost przez palce...