wtorek, 24 stycznia 2012

Najmilszy z gości

Do firmy, w której pracuję, przychodzą przeróżni ludzie. Będąc jedną z pierwszych osób, którą widać „na wejściu” mam z nimi kontakt czy tego chcę, czy nie; czy akurat jem śniadanie, piję kawę, piszę maila, rozmawiam przez telefon,  czy też oddaję się całkowicie swojej pracy a więc przerzucam papiery bądź zmieniam w niszczarce worek:D Czasem też przyjmuję stosy korespondencji, parzę kawę najlepszą w firmie i walczę z tabelami w ekselu przygotowując dla księgowej miesięczne zestawienie  dość poważnych transakcji.

Witam więc tych ludzi serdecznym uśmiechem, przecież czekam na nich cały dzień;-) Wśród tych ludzi są dostawcy towaru, materiałów, osoby z urzędów, instytucji, goście do Prezesa, pracownicy obecni kierujący swe kroki ku mojej koleżance kadrowej i potencjalni, którzy pragną złożyć swoje aplikacje. Są też kurierzy przeróżnych firm, przystojny znajomy listonosz i cała masa innych, czasem nieco zagubionych przybyszy szukających zazwyczaj urzędu, który znajduje się w niedalekim pobliżu.

Dzisiaj trafił do nas niespodziewany gość. Początkowo bardzo nieśmiało się rozglądający, dość szybko obdarzył  mnie uśmiechem z racji tego, że jestem na pierwszym planie. Patrzyłam ze wzruszeniem, jak małe nóżki drepczą w moją stronę z wyciągniętymi rączkami. Na czerwonych policzkach malowała się radość i ciekawość miejsca, które przyszło Jej odwiedzić. A w ciemnych oczkach i na buzioli uśmiech. 

Mamy Praca. Moja Córeczka.

Przywędrowała, a raczej przyjechała we wózku z Tatusiem, który stwierdził, że skoro codziennie te samy trasy przemierza, dziś zboczy z trasy i podejdzie do mnie. Cóż to dla niego, te 3 kilometry. Po takim spacerze to i zdrowszy sen będzie. Dla obojga:)

Bardzo szybko obległy Ją moje koleżanki. Wśród nas dorosłych wyglądała jak mały krasnalek w swojej czapce z pomponem. One zachwycały się Nią, a Ona bacznie przyglądała się twarzom podając na prośbę rączkę, by się przywitać. Jednocześnie wyczułam Jej lęk przed nieznanym, gdy z uśmiechem wtulała się we mnie. A ja?

Zdjęłam Jej czapkę, wzięłam za rączkę i poprowadziłam po wszystkich biurach, by pokazać Ją pozostałym kolegom i koleżankom. Zrobiłam to z radością w sercu, w końcu to moja duma i drugi najcenniejszy skarb. No i najmilszy, w dniu dzisiejszym, wyjątkowy Gość.

piątek, 20 stycznia 2012

Przyjaciółkom

Najprościej jest przecież
Razem usiąść
Wspólne słońce zamknąć w naszych dłoniach
A tysiące niedopowiedzianych słów
Wymilczeć

Najprościej, tak przecież
W pięknej filiżance
Kawę sercem wymieszać
By wspólnie przywołać
Wspomnienia

Najprościej jest przecież
Jedną chwilą
Przeczesać miliony godzin
Bezcennych
Jak uśmiech dziecka

Najprościej wzajemnie
Być blisko siebie
I chwilą szczerości
Dać popłynąć
Słowom

środa, 18 stycznia 2012

Kartka z kalendarza

Zbieram się, zbieram…i zebrać nie mogę. Siedzę w pracy i obmyślam strategię działania. Praca. Dom. Dziewczynki. Dzień jak co dzień. Przeciskam się przez  sterty papierów niczym kret wystawiając łapkę z kopca  co by tu do Was naskrobać, byście się opuszczeni przez mnie nie czuli. W ciszy przerzucam faktury myśląc o tak wielu sprawach naraz, skubiąc jednocześnie słodkie świeże marchewki. Tak, tak, czasem je podgryzam. Patrzyły na mnie z lodówki, takie wyprostowane i uśmiechnięte, to je wzięłam. Normalnie będąc w domu zapewne ich bym nie tknęła. Marchewki, woda, i inne takie, gwoli diety co to ją od każdego poniedziałku zaczynam.
 
Otacza mnie zapach piernika i cynamonu, mocno okraszonego wanilią. Jungle Elephant. Mój otulacz na zimowe dni. Tak zimowe jak dziś, gdy brakuje mi pewności, co się rzadko zdarza.
Patrzę na swój kalendarzyk, który zakupiłam jakiś dobry miesiąc temu na Nowy Rok. Taki inny, wyjątkowy, z pięknymi zdjęciami i mądrością płynącą z cytatów. By mi się każdy tydzień miło zaczynał.  Kupiony z zamiarem  porządkowania swoich spraw, zapisywania ważnych informacji, myśli, które krążą dzień i noc …  i jakoś tak nie jestem zadowolona. Mamy 18 stycznia, a w kalendarzu pusto. Nawet go nie podpisałam. Notatki rozsiane wszędzie: na żółtych biurowych karteczkach, na planerze pod klawiaturą w pracy, w komórce i gdzieś tam zawieszone w pamięci, w postaci migawek, które lada dzień zgasną na zawsze. Bo pamięć to ja mam dobrą, ale krótką.  Utwierdzam się w przekonaniu, że konsekwencji w działaniu u mnie brak.

A, i patrzę na ten mój blog, i  myślę sobie: kurde jesień. Uchwycona przeze mnie którejś pięknej jesieni jesień. Czas tak szybko leci, że nie pamiętam, której. Zdjęcie w tytule bloga może jest i piękne, ale co najmniej nieaktualne. Czas by z tym coś zrobić. Ale co. Zimy w moim mieście brak. Roślinność uschnięta na wiór, jej rdzawe brązy łamią się z szarością ulic i każdego poranka.   A choinkę tez już uprzątnęłam, żeby nie graciła.

Tak więc pomyślę. Albo zanotuję w kalendarzu.

 

środa, 11 stycznia 2012

Myśli styczniowe

Jadę ciemnym rankiem do pracy. Przecinam zamglone ulice mojego miasta. Jasne odważne lampy oświetlają mi drogę, którą przecież znam na pamięć. Widzę, że nie świeci się jedna z dekoracji świątecznych na słupie. Myślę sobie, czy ktoś jeszcze to zauważy? Myślę też o śniegu, który nie spadł u nas tej zimy, i choć na początku właśnie na to miałam nadzieję, teraz chyba trochę mi żal. Agatka nie miała okazji dotknąć go rączkami, poczuć jak chrupie pod stopami.
Na zakręcie z torebki obok wysypuje mi się śniadanie. Czasem to owoce, czasem kefir lub jogurt. Patrzę kątem oka, jak pomarańcza turla się po siedzeniu. Jedną ręką staram się usilnie ją przytrzymać. Nie spada.
Parkuję przed firmą jednym doskonale wytrenowanym ruchem kierownicy. Samochód zazwyczaj zatrzymuje się dwadzieścia centymetrów od samochodu mojej koleżanki, idealnie tak jak chcę.
Odbijam kartę w pracy dwie minuty po siódmej, witam się z koleżankami, lecę parzyć ulubioną kawę. Jeszcze tylko zmiana butów na lżejsze, pierwsze lekkie śniadanie, filiżanka małej czarnej i mogę zaczynać swój dzień.

Przede mną monitor z programem, stos korespondencji, kilka spraw do załatwienia. W tle chichoty i rozmowy dziewczyn. A w oczach wyobraźni moje dziewczynki. Agatka, z butelką mleka, pieluszką przy uchu i Dominisia zajadająca bułkę. Zapach kawy i dziadkowie: babcia z wnuczkami, dziadek w swoim pokoju przed telewizorem. Gdzieś tam obok ciepłe wspomnienie męża, z którym pracuję w tej samej firmie, i który lada chwila do mnie zadzwoni by zapytać, jak minął poranek.

Choć styczeń nudny jest i długi i czasem powiewa beznadziejnością, tak naprawdę nie ma dnia, bym się nie uśmiechała.

czwartek, 5 stycznia 2012

Chaos i wiatr

No i co. 

Że generalnie nie układa się za dobrze. 
W pracy spięcia. I kłótnia. Bo wychodzi na to, że lepiej się nie odzywać, siedzieć i cicho i udawać, że wszystko w porządku, kiedy nie jest. Obłuda! 
To się odezwałam, powiedziałam co myślę i teraz mam. 

Poważna rozmowa z Teściową. Znaczy się mąż rozmawiał. 
A raczej wysłuchiwał.
Że nadużywamy jej dobroci. Że jest zmęczona.
A ja tylko pracuję. I w Sylwestra spała u niej Agatka. Całą noc. Prawie. Obudziła się o trzeciej, kiwnęła łapką i spała do 7.30. 

Moje grzeczne Dziecię.

Na dworze wichura. Okropny styczeń.

W domku dom. Kochające dziewczynki, ciepło męża i choinki. 

Początek roku niewesoły. Plany – nijakie. 
No dobra, coś tam gdzieś w zanadrzu siedzi. 
Ale nie mam nastroju do pisania o tym. Może brakuje wiary? 
Nie nadążam już. Nie lubię zaczynać od nowa. 
Wolę być w środku, w trakcie. W czasie.
Jakieś postanowienia? 
Może jedno, cały czas takie samo – dbać o siebie. 

Do tego łapie mnie jakieś choróbsko. 
Jakoś mi tak podgorączkowo chyba. 
Niedobrze, bo dziewczynki mam zdrowe. 
Aż dziw, że COŚ tak usilnie próbuje wytrącić mnie z równowagi… bo Sylwester był nadzwyczaj udany.
I 1stycznia, również. 
Sylwester, po raz pierwszy, wraz ze Starszą córcią.. Trochę wystraszona a jednocześnie bardzo podekscytowana powitała z nami, wśród przyjaciół, Nowy Rok. 

Gdzie tu optymistyczny początek roku. 
Zwłaszcza w obliczu głośno trąbiących wszem i wobec mediów – o tym, jakie czekają nas podwyżki.
I te utrudnienia u lekarzy, po zmianach w NFZ. Jeszcze u żadnego nie byłam, ale licho nie śpi...

No i co z tym końcem świata…