piątek, 29 czerwca 2012

Urodzona w PRL

Na moje dzieci patrzę i myślę...  że jak to jest. Że czasy tak mogą się zmienić.

Że ja, mała jak byłam, to ganiałam w kaloszkach po podwórku zupełnie niedostosowanym dla dzieci, no któż by w czasach tych myślał o tym, by wygospodarować kącik dla dzieci, gdy ziemi urodzajnej sporo i tylko 1/3 było się w stanie przekopać. A i w dodatku kolejki w sklepach spore, toż to czasu nie było, bo towar rzucali.

Pamiętam, jak z Mamą moją kochaną po rajstopy stałam. Miałam wtedy może z 5 lat, kolejka była długa i strasznie mi się nudziło. Byłam stroną wartą stania, bo dawali po dwie paczki na głowę. To cztery dostałyśmy. 
Dziś przemierzam tę samą ulicę, ponad 25 lat później. Obraz z dzieciństwa staje przed oczyma, bardzo często. Tłum ludzi, szarości, brązowe drewniane witryny. Kolory, słońce, krzykliwe wystawy. Dziś.

A jak się papier toaletowy nosiło wieńcem na szyi. To dopiero było coś. Też pamiętam. Że jak się miało taki szary naszyjnik, to się czuło kimś. Masz, można z Tobą pogadać, bo jesteś uśmiechnięty, ba, dumny. Z życia zadowolony - bo udało Ci się, to Twój sukces, zdobyłeś cały wianek, gdy dawali po rolce. No. Po prostu mega sukces.

I pamiętam bułkę w mleku i serki homo waniliowe,  później truskawkowe, na śniadanie przed szkołą. Serek homogenizowany to też był rarytas. Ach, jak ja go uwielbiałam. I mleko było prawdziwe, najprawdziwsze takie od krowy, chodziłam po nie ze szklaną butelką, na wymianę. Mama nawet śmietanę z niego robiła. A jak był dobry czas to i kakao czasem dostawałam.

A napoje w woreczku ze słomką, no gdzie ja dzisiaj zdobędę ten smak? Pamiętam ich kolor, taki wiśniowo-malinowy, niczym kompot. A, kompoty też mama robiła, zresztą robi je do dziś. Lubiłam strzelać pestkami z okna. To była frajda!

I pamiętam tak wiele przedziwnych, na dzisiejsze czasy, rzeczy i sytuacji. Gdy wyprosiłam wujka o wieczne pióro, takie na atrament, przecież tak bardzo lubiłam pisać. Gdy rozprułam swoje spodnie, dżinsy i sama doszyłam sztukowany materiał, by móc nosić dzwony, jak inne koleżanki. (Spodnie były świetne, bardzo je lubiłam i nosiłam długi czas!) Gdy marzyłam o dezodorancie Nivea, którym codziennie w szkole pachniała koleżanka. 

Pamiętam smak i zapach pomarańczy, w każde bożonarodzeniowe święta. I smak orzechów, które ojciec mój rozgniatał kombinerkami. I lampki choinkowe, które można było wyłączyć wykręcając jedną z żarówek. 

I pamiętam LALKĘ, śliczną, podrobioną Barbie, która stała w sklepowej witrynie i kosztowała dość sporo, niestety nie pamiętam już, ile. Ale wiem, że biegałam do niej od jesieni codziennie ze szkoły - a było to zupełnie nie po drodze - by zobaczyć, czy Ona jeszcze tam jest. Była. Aż do połowy grudnia była moim marzeniem. Nie wiem, ile mogło być takich lalek w sklepie. Wiem, że znalazłam swoją umiłowaną w rodzicielskiej szafie na tydzień przed świętami.

A potem pamiętam, jak do pracy w sezonie musiałam pójść, by zarobić na buty na zimę. Niestety tata mój nie był z tych, co opływają świat zarabiając dolary lub co najmniej z tych, co z zaradności swej żyją. A mama chorowała.

I dziś to nie wiem, czy ten świat lepszy jest od tamtejszego.  Wiem, że jeszcze bardziej cenię swój tobołek doświadczeń i wspomnień. Że jeszcze bardziej czuję się dojrzała, i mam w sobie ogrom pokory. Czuję szacunek do rodziców i do pieniądza.

Nie wiem, czy to sens będzie, gdy spróbuję porównać ówczesny świat moich Dzieci i mój tamten, z czasów PRL. Lepiej nie. Czasy się zmieniają, bo taka jest kolej rzeczy...

czwartek, 14 czerwca 2012

Czerwiec

Jak pachnie czerwcowy wieczór?

Świeżo ukwieconą  łąką, ziemią pełną natury.
Pachnie zielenią trawy.
Słońcem, które znika za horyzontem.
Pachnie wiatrem, który niesie słodycz kwiatowych nektarów, delikatnym  szumem drzew.
Asfaltową drogą, która trwa w ciszy po całym dniu.
Morską bryzą, której drobinki soli wypełniają powietrze.
Główką dziecka, które długo przebywało w słonecznym miejscu.

Czerwiec pachnie pełnią życia.
To czas, kiedy grzechem jest przebywać w domu.
To chwile, gdy można dotknąć innego świata – usłyszeć rozmowy ptaków i wieczorne pogaduszki kaczek nad stawem. To czas, kiedy natura rozpościera swe ramiona szerokim łukiem, zapraszając do swego królestwa – chodź, zobacz, poczuj!
Czerwcowy wieczór to schyłek pracowitego dnia. To owoc zapracowanej Matki Natury, która kwitnie, pyli, tworzy, rozsiewa, dzieli się swym życiem.

Wieczorna jazda na rowerze przynosi wytchnienie dla umysłu pełnego zwykłej codzienności, zasypanego informacjami z pracy.

Chłonę piękno świata oddychając pełną piersią. Jestem tu, w sercu świata, tu i teraz. Serce wali mi w piersi. I choć  w gardle zasycha ciepłe powietrze i czasem  wleci mucha… znów czuję, że żyję. Przecież cieszy mnie to życie.


wtorek, 5 czerwca 2012

Wspomnienie

Najpiękniejsze chwile umykają szybko. Ale gdy już trwają, podświadomość stara się wydłużyć każdą godzinę, minutę…  by trwała długo i można było ją celebrować.

Skupienie, powaga, i pewność, to widziałam w oczach Córki, gdy przystępowała do swojej Pierwszej Spowiedzi Świętej. Pięknie pachnące, duże, ale nierozwinięte do końca białe lilie. Pamiątkowe krzyże.

Sobotni pierwsi Goście, życzliwi sąsiedzi, pierwsze życzenia i gratulacje. Moje przygryzanie paznokci, mój kompletny brak apetytu, moje duże trzy kawy. I kawy pozostałe, których nie wypiłam. Skołatane myśli wybiegające w niedzielną uroczystość, choć wszystko dopięte na ostatni guzik. Niepewność, jak Córka poradzi sobie w Kościele. Na zewnątrz przysłowiowy święty spokój, za który sporo zapłaciłam. W podświadomości jednak ziarnko niepewności, przez które nie potrafiłam nic przełknąć.

Zachwyt, biel alby, ciemne oczy i pięknie upięte gęste włosy córki, z którymi świetnie poradziła sobie znajoma fryzjerka. O dziwo, i ja poradziłam sobie  z fryzurą własną, a nawet Najmłodszej, niezwykle ostatnimi czasy upartej. Cudnie ustrojony Kościół, dzieci w bieli i wszyscy najbliżsi wokół nas i każdego Dziecka. To już. To ważne wydarzenie już wreszcie, dziś, zaraz.

Pierwsza Komunia. Rządek dzieci, połączonych w pary, chłopiec-dziewczynka zmierzających do Ołtarza . Złożone ręce, bo „Wszystko tobie oddać pragnę…”. Dziecięce, śpiewające głosy, podniosłość chwili i fotograf. Łzy biegnące po moim policzku, gdy uklękła przed księdzem. Widok, który zapamiętam na całe życie. Odchylona do tyłu głowa, luźno zwisające wstążki wianka, ciemne włosy. Ufność w oczach. Moje serce pękające ze wzruszenia.

Pięknych wspomnień jest cała masa. Aż dziw, że w jednym dniu można tyle zmieścić. Uroczystość w lokalu była równie piękna, spokojna i rodzinna. Zachwyt Dominiki nad wymarzonych prezentami to miód na nasze serca. I kochana teściowa, która zupełnie zaskoczyła nas, rodziców, prezentem od niej dla nas.

Niestety w poniedziałek po uroczystościach coś w pękło w mojej córce. Cała Jej siła, pancerz, w który się okryła dała upust wewnętrznemu stresowi, który kumulował się w Jej umyśle i ciele. Ciągłe próby, do tego nauka tańca, nauka tekstów, nauka w szkole… Ponad tydzień szukaliśmy przyczyn bólu brzucha. Byliśmy dwa razy u lekarza, raz w szpitalu na kroplówce, by się wzmocniła. Stosowaliśmy maksymalną dietę. Wyniki badań są dobre, przyczyna leży w głowie. Cała Jej wrażliwość, wewnętrzny lęk, emocje przysporzyły Jej choroby. Dziś, teraz, już to wiem. Cały „biały tydzień” był ciężką przeprawą dla Misi.

Teraz, wreszcie, mam swoją Córkę z powrotem. Zdrową, uśmiechniętą, pełną energii, zapału i radości. Jakby wróciła z dalekiej podróży.